czwartek, 29 września 2011

W oczy spojrzawszy

Zwierze śpi pod stołem mym. Wyje co noc, przeraźliwie chrypiąc. Cierpi, dusza za mała. Nie mieści się w ramach. Uczuciowy pewno zanadto. Dziś nie zasnę, pójdę do niego zatem. Kocyk przyniosę całkiem ładny. Nie zwróci uwagi. Pogłaszczę, coś mu opowiem, spróbuję uspokoić. Duszę duszą obejmę, łagodzącą mową niczym syrop jego chrypę... A on krzyczy tak boleśnie, i to cierpienie w tej obojętności oczu, przeraża mnie do szpiku kości. Zgaszony ogień w oczach, ten suchy strumień na policzkach wyrył głęboki obraz w mej pamięci.
Słońce wschodzi, on w końcu śpi. Oddycha głośno, tak głęboko. Złamany oddech, zwierzęco niespokojny.
To był człowiek, którego mijałam na ulicy, tak zwykle spacerując z uśmiechem na twarzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz