sobota, 21 sierpnia 2010
I znów agonia, a ja patrzę z ironią...
Weszłam na dach, żeby znów obejrzeć świat. Kruki, wrony dziobią twarz. Komin ich domem, ja ich schronem. Twoja twarz, co powoli traci wyraz smakołykiem, patrząc na Ciebie nabieram ochoty na sernik. Oko płynie jak ciepłe toffi na mym serniku, krew z nosa jak wino w moim przełyku. Pycha...Pycha rozpiera, obżarstwo napełnia, lenistwo rozkłada, chciwość chce więcej, nieczystość zachęca, cudzołóstwo pragnie, gniew szarpie. Motasz się, wijesz jak żmija w zgniłym żniwie, chcesz coś powiedzieć, bełkoczesz jak pijany po tanim winie. Kruk chrupie paznokcie, wrona zjada prącie, krzyczysz jak pod czas orgazmu doznając spazmy. Piękne te widoki... Patrzę na Twe zwłoki, obojętność mnie ogarnia, jestem nieczuła na tanie zagrania, walkę chcę widzieć, słabością gardzę, jestem kobietą rządną krwi jak wampir pod czas obiadu. Dalej siedzę na dachu doznając zapachu. Zapachu krwi, uwielbiam kolor czerwieni...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz